Podczas deszczowego dnia zupełnie niechcący zdobyliśmy grodzisko. Mieliśmy tylko zwiedzić skansen. Skansen ten okazał się być rozrzucony po całkiem sporej i stromej górce. To ostatnie nie byłoby zbytnim problemem, gdyby nie duża ilość błota… warto jednak było zaliczyć parę poślizgów, by zobaczyć Havranok.
Zwiedzenie stało na początku pod znakiem zapytania. Pogoda tego dnia była bardzo niepewna, co chwila padał deszcz, który solidnie lunął, gdy dojechaliśmy pod Havranok. A ja się przeliczyłam, mając nadzieję, że skansen jest mały i łatwo dostępny przy niepewnej pogodzie – od drogi trzeba bowiem do niego kawałek dojść, a do tego Havranok ma sporą powierzchnię.
Niebiosa jednak się nad nami zlitowały i przestało padać, a my ruszyliśmy przez mokrą trawę w poszukiwaniu śladów Celtów, o których wizycie w IV-I w. p.n.e. przypomina skansen, będący rekonstrukcją w miejscu jednych z najważniejszych wykopalisk archeologicznych Słowacji.
Dla Starszej M. grodzisko “z przeszłości” było bardzo dużą atrakcją, nas bardziej interesowały mniej spektakularne autentyczne pozostałości oraz malowniczy widok na Liptovską Marę.
I byłoby wszystko super, gdyby nie to, że na samym szczycie, tuż obok wąziutkiej ścieżki wygrzewały się w po- i przed- deszczowym słońcu żmije. W ilości dużej (chyba pod głazem było gniazdo). Mijanie ich z małym dzieckiem do najprzyjemniejszych nie należało… Jeśli kiedyś tam zawędrujecie – uważajcie.
Resztki średniowiecznego kościółka nad Liptovską Marą – oryginalnie nie stał nad jeziorem, które powstało znacznie później.
Mokra zapora i góry w deszczu
W stronę grodziska
Rekonstrukcja, ale malownicza
brrrr
Błotozjazd
Kolejne magiczne m iejsce na mapie Waszych podróży.