Tego dnia przemieszczaliśmy się z wybrzeża Czarnogóry w głąb kraju – z Kotoru do Cetynii. Trasę zaplanowaliśmy tak, by przejechać przez Park Narodowy Lovćen. Prowadzi tamtędy dostępna dla samochodów droga: płatna, bo wjeżdża się na teren parku narodowego, bardzo kręta i pokonująca spore przewyższenia (z wybrzeża wjeżdża się nawet na ok. 1 500 m n.p.m. – w zależności od obranej trasy). Jak ktoś ma słabsze nerwy, to nie polecamy, bo ubezpieczenia i barierki “po bałkańsku”: znacznie rzadziej są niż ich nie ma, jednak trasę tę pokonuje mnóstwo ludzi – bez problemu.
Zatoka Kotorska – widok z góry
Jak się przyjrzycie dokładnie, wśród zieleni zobaczycie drogę, którą jechaliśmy
Pierwszym, co nas “uderzyło” w Lovćenie – poza zapierającymi dech w piersiach widokami od prawie pierwszej chwili – było… zimno i wiszące nad górami chmury. Nie skłamię, twierdząc, że zmarzliśmy – oczywiście w porównaniu z gorącym i rozsłonecznionym wybrzeżem Czarnogóry, bo jak na standardy polskie to pewnie zimno nie było. Krajobraz – iście księżycowy, pełen lejów, pogruchotanych skał i dzikich stoków gór. Tak – dzikich, bo paradoksem Lovćenu jest fakt, że mimo że można przejechać tuż pod najwyższymi szczytami, to dróg w tych górach jest mało, a nieliczne szlaki nie są zbyt uczęszczane.
Z daleka popatrzyliśmy na najwyższy szczyt – Štirovnik (1749 m n.p.m.) i podjechaliśmy pod Jezerski Vrh (1657 m n.p.m.) – cel praktycznie wszystkich wycieczek w Lovćen, ze względu na znajdujące się na szczycie mauzoleum Piotra II Petrovića Njegoša, poety romantycznego i… władcy. Chyba tylko legenda przyciąga tu turystów – mauzoleum jest koszmarne i betonowe (wstęp płatny), wchodzi się do niego po niekończących się schodkach… i nie ma tam nic interesującego, poza widokiem z góry. W dodatku mikroskopijny parking pod mauzoleum potrafi się czasem malowniczo zakorkować…
Na zakończenie przejazdu mieliśmy piękną panoramę Cetynii – dawnej stolicy Czarnogóry.