Czerwony Kapturek zaprzyjaźnił się z Wilkiem i chodzili na długie spacery, szukając zagubionego pantofelka Kopciuszka. Po drodze spotykali Kota w butach, łowiącego ryby na obiad dla Wróżki. Kiedy Starsza M. opowiada bajki Młodszej, biegną one swoim torem i nie respektują żadnych praw tradycji. Są jedyne w swoim rodzaju i niepowtarzalne. Często też przeradzają się one w niesamowity spektakl teatralny, podczas którego czteromiesięczny Maluch zapomina o urokach ząbkowania i patrzy się jak zaczarowany na rozwój akcji na scenie.
Dawno, dawno temu na rynku w Marrakeszu stałam zafascynowana, patrząc na opowiadacza baśni, który słowem i gestem tworzył niezwykłe historie, a widzowie-słuchacze stali długi czas trwali nieruchomo, nie reagując zupełnie na to, co się wokół nich dzieje. Ja oczywiście nic z tego nie rozumiałam, ale wrażenie i tak było silne. Nam snucie opowieści nie zawsze wychodzi tak dobrze, przydają się rekwizyty, a jednym z nich jest królujący u nas ostatnio piękny teatrzyk…
Mini teatrzyk z serii Mon Petit Art kojarzy mi się z wycinankowym teatrzykiem z czasów mojego dzieciństwa, teatrzykiem, który potrafił mi zapewnić wiele godzin świetnej zabawy. Jest znacznie ładniej wykonany, bardziej kolorowy i z porządniejszej tektury, jednak zasada działania pozostaje ta sama: mamy dwustronną scenę z możliwością wymiany części rekwizytów i elementów tła, wycięte z kartonu postaci i… niekończące się pokłady wyobraźni. W naszym zestawie znajdują się piękne i barwne postaci (grafika Mon Petit Art niezmiennie mnie zachwyca) oraz rekwizyty z Kota w butach, Śpiącej królewny, Kopciuszka i Czerwonego Kapturka, jednak możliwości snucia opowieści są nieograniczone, więc zabawka prędko się nie nudzi. Do tego dołączone są białe wykroje postaci i dekoracji, które dziecko może samodzielnie pomalować – teatrzyk jest więc zabawką kreatywną nie tylko w zakresie inscenizacji, lecz także twórczości plastycznej. Minusem jest fakt, że zwijane postaci nie są zbyt trwałe i łatwo się drą, ale i tak z pewnością wypełnią nam niejeden wieczór. Zresztą… czy jest aż takim problemem stworzyć własne nowe wykroje postaci, może nie z taką piękną grafiką, jak oryginał, za to na pewno – niepowtarzalne.
“Pożywki intelektualnej” do snucia opowieści dostarczają nam piękne księgi z bajkami, które trafiły do nas za sprawą Bajkowego projektu blogowego i wydawnictwa Papilon.
Historii Małej Syrenki z “50 najpiękniejszych opowieści” nie byłam w stanie doczytać do końca, bo głos uwiązł mi w krtani, a napływające do oczu łzy sprawiły, że przestałam ostro widzieć świat. Przekonałam się, że nic się nie zmieniło i w głębi duszy wciąż jestem tą samą malutką dziewczynką, którą wzrusza do łez historia miłości skłonnej do największego poświęcenia (z tym, że w przeciwieństwie do syrenki, ja mogę się cieszyć szczęściem wielkiej, pięknej miłości – zrealizowanej). Książka pozwoliła mi wrócić w krainę mojego dzieciństwa i baśni (oraz innych opowieści). Kot w butach, Szewczyk Dratewka, Książę i żebrak, Roszpunka… Z każdym z nich witałam się jak z dobrym towarzyszem dziecinnych przygód, oddychając jednocześnie z ulgą, że opowieści dotrwały tu takie, jakie wtedy je poznawałam – “nieugłaskane” i “nieułatwione”. Baśnie bowiem to dla mnie moc tradycji i wprowadzania dziecka w świat (są zupełnie czym innym niż bajki), niekoniecznie ten “ugłaskany”, więc raczej nie jestem zwolenniczką pisania nowych wersji baśni, lecz po prostu ich dawkowania wraz z wiekiem, tak np. opowieść o Ali Babie ze względu na lejącą się w niej na prawo i lewo krew nie nadaje się za bardzo dla wrażliwej wyobraźni trzylatki. Czytamy więc sobie pomalutku, zapełniając baśniowymi postaciami popołudnia i wieczory…
“Baśnie Europy” wprowadziły mnie natomiast w zupełnie inny świat – większości z tych baśni zupełnie nie znałam. “Bajkowa podróż dookoła Europy” była więc odkrywczą przygodą i dla M., i dla mnie. W jej trakcie przekonałyśmy się, jak zróżnicowany jest folklor ludowy różnych rejonów naszego kontynentów i jak wiele mądrości kryje się w dawnych opowieściach. Podziwiam wybór baśni – konkretny i dostosowany do możliwości odbioru dziecka, pokazujący bogactwo i różnorodność. Zbiór ma tylko jedną wadę – mógłby być bogatszy.
Obie książki wydawnictwa Papilon są pięknie ilustrowane, bogato, barwnie, w sposób daleki od infantylności charakteryzującej wiele współczesnych zbiorów bajek dla dzieci, co sprawia, że nie tylko dobrze się je czyta, ale i ogląda.
Miniteatrzyk Mon Petit Art trafił w nasze ręce za sprawą Klubu Mam Ekspertek portalu Zabawkowicz.pl, a za piękne tomy z baśniami dziękujemy wydawnictwu Papilon.
Sukienka M. – Tup Tup
Coś podobnego i ja kojarzę z dzieciństwa….
wychodzi na to, że większość ciekawych zabawek już była w czasach naszego dzieciństwa 🙂
rewelacyjny ten teatrzyk 🙂
jest bardzo kreatywny, a to lubię. No i to trochę powrót do dzieciństwa, a we mnie siedzi duże dziecko 🙂
super teatrzyk a mała jak szybko rośnie 🙂
jak na drożdżach 🙂