Miał być rewanż. Tym razem NAPRAWDĘ mieliśmy zdobyć szczyt. Jednak i tym razem Kráľova hoľa pokazała pazur. Sami pewnie – mimo warunków – byśmy na szczyt weszli, jak to zrobiły nasze dzielne Ciocie. My jednak mieliśmy ze sobą dwie małe M., których zdrowie było dla nas znacznie ważniejsze niż zdobycie wierzchołka góry…
Na Kráľovą hoľę nie weszłam kilka lat temu ze względu na wiatrołomy (zob. relację), miałam nadzieję, że uda się w tym roku. Zaplanowaliśmy nie za długą trasę i – w teorii, jak później życie pokazało – nieskomplikowaną drogę z Telgartu przez Kráľovą Skalę i z powrotem do Telgartu. Faktycznie, wycieczka nie zajęła nam jakoś potwornie dużo czasu, trasa wcale jednak nie okazała się łatwa…
Początki były niewinne – sympatyczne, choć dość strome podejście wśród łąk…
Wiadukt w Telgarcie
Na podejściu – w przemiłym towarzystwie Kasi i Agnieszki
Grzybki
Później do przejścia była “strefa połomów”, ale pokonanie paru zwalonych drzew nie okazało się specjalnie trudne.
Wyzwaniem okazało się jednak podejście pod Kráľovą Skalę (1690 m n.p.m.), gdyż mało uczęszczany szlak zarósł kosodrzewiną i chwilami szliśmy w tunelu z kosówki, chwilami – się wręcz przedzieraliśmy. Nie ukrywam, zmęczyło to nas.
Uroki kosówki
Na Kráľovej Skale
A kiedy już zobaczyliśmy prostą drogę prowadzącą na Kráľovą hoľę, nadeszła widoczna na zdjęciu wyżej chmura i… zobaczyliśmy strugi deszczu. Potem się ciut przetarło i lunęło znowu, przemaczając to, co jeszcze suche było. W tej sytuacji niedługo pod szczytem Kráľovej holi podjęliśmy decyzję, że góra na nas poczeka, a zdrowie dziewczynek jest znacznie ważniejsze – i postanowiliśmy szybko zejść.
Zejście nie okazało się szybkie, bo czerwony szlak do Telgartu był zawalony na sporym odcinku połamanymi drzewami, w dodatku w wersji podnoszącej ciśnienie – razem z zerwanymi drutami linii średniego napięcia i rozjeżdżoną drogą zrywkową z błotem po kostki. Prąd już przez druty nie płynął (ale żeby być tego pewnym, trzeba było zobaczyć ich stan na dolnym odcinku, a schodziliśmy – bardzo ostrożnie – z góry), drzewa miały obejścia, niemniej zejście zalicza się do jednych z najpaskudniejszych, jakimi szliśmy kiedykolwiek. Zdecydowanie nie czułam się tam komfortowo z dziećmi (na szczęście śpiącymi błogo – w chuście i w nosidle). Zejść jednak było trzeba, a alternatywą był szlak przez Kráľovą skalę, dłuższy i również bardzo męczący.
Gdy cało i zdrowo – choć zmęczeni – zeszliśmy do Telgartu, znów lunął deszcz.
Nikt się nie pochorował.
Przygoda do wspominania była, niemniej nie mam ochoty jej powtarzać…
Pingback: Lekki spacer z dzieckiem – Sedlo Rakytovica | W podróży przez życie