Zawsze marzyłam, by wyruszyć na safari. Ale do Afryki daleko i nie wiadomo, czy kiedykolwiek rzuci nas tam los (zaklinamy, zaklinamy! 🙂
Tymczasem mieliśmy okazję wybrać się na minisafari w Świerkocinie, gdzie można znaleźć się pośród egzotycznych zwierzaków – bez doznania rzeczywistości zza krat.
ZOO w Świerkocinie jest dwuczęściowe – pierwsza, większa, to teren, po którym wolno jeździć samochodem po wyznaczonej trasie pomiędzy zwierzętami – choć pozostaje sporo niedosytu (liczymy na więcej i zawsze nam mało!), wrażenia są, a jak wielbłąd omal nie zajrzy nam prosto w oczy czy wielki zwierz rogaty (przepraszam, z biologii zawsze byłam noga) zatarasuje drogę – to już w ogóle!
Druga część zoo, nazwana minizoo, to już klatkowe (niestety) zwierzęta uznawane za groźne (np. białe lwy) oraz zwierzęta drobne (np. surykatki) i … kozy, do których zagrody można wejść i które można nakarmić specjalną karmą. Kozy lubią się pożywiać także odzieżą zwiedzających, za co właściciele zoo nie ponoszą odpowiedzialności.
M. w Świerkocinie bawiła się doskonale, ja w sumie też (choć safari nie safari, i tak są to zwierzęta w niewoli, za czym nie przepadam), choć przyznam, że liczyłam na trochę więcej “safari”…