Do Czarnogóry wjechaliśmy wieczorem. Jak zwykle, trochę przeszacowaliśmy nasze możliwości i zwiedzanie rzeczy “po drodze” podczas przejazdu przez Chorwację skończyło się późno, zakończone “na deser” kilkunastoma kilometrami tłucznia zamiast asfaltu (to bardzo “po bałkańsku” zrobić remont głównej drogi w środku sezonu).
Herceg Novi tętniące wieczornym życiem było dla zmęczonego kierowcy dość ciężkim przeżyciem: ludzie i samochody wszędzie, robiący dziwne manewry, hałas i niezbyt dobrze oświetlone ulice. Co my najlepszego zrobiliśmy, wyjeżdżając z “cywilizowanej” Chorwacji?
Po konsultacji z zegarkiem i mapą zrezygnowaliśmy z objazdu Boki Kotorskiej (na widoki i tak nie mieliśmy co liczyć) i skorzystaliśmy z promu do Tivatu. Prom, z samochodami “upychanymi” jak wlezie (jakimś cudem zjechaliśmy z niego niezarysowani) też stanowił przeżycie sam w sobie. Minęliśmy Tivat… i wydawało nam się, że jesteśmy już prawie na noclegu. Przed nami rozpościerał się Półwysep Luštica. Wyjęłam karteczkę, na której nasza gospodyni wypisała instrukcję dojazdu (jakże dziś jestem jej za to wdzięczna – bez tego kręcilibyśmy się po półwyspie do rana!). Jechać prosto, potem skręcić na Rose drogą idącą pod górę, jak zobaczymy otwarte morze, to znów skręcić… Proste, prawda? Powiem Wam, że było to w rzeczywistości cholernie trudne. Jak tylko zjechaliśmy z głównej drogi, droga zrobiła się już zupełnie ciemna. Zarośla po prawej, zarośla po lewej. Po prawej czerwona tabliczka ZONA MINIRANJA (jak dobrze, że wtedy do mnie nie do końca dotarło, że oznacza to teren zaminowany!). Dziury w drodze. Jak głębokie – nie widać. Potem miejscowość, w której mieliśmy skręcić. Prawie tak samo ciemna jak droga przed nią, za to z tłumem ludzi. Wypatruję skrętu, wreszcie widzę jakąś tabliczuszkę ze strzałką w ciemność. Ciemność idzie do góry, no to jedziemy. Z duszą na ramieniu. Przynajmniej robi się pusto od ludzi. Po jakimś czasie (pełnym obaw, czy nie jest on za długi) dostrzegamy coś, co może być morzem. I nasz (a może nie nasz?) skręt. Jedziemy. Jest jakaś miejscowość Mrkovi, w której mamy nocować, i wzmiankowana w notatce ciężarówka, przy której mamy skręcić. Trafiamy pod dom, który ma być naszym noclegiem, a tam… raj. Czeka na nas pokój, w nim winogrona i sok. Padam na łóżko z błogim uczuciem, że żyję i koszmar dojazdu był tylko snem, ale w prawdziwy sen zapaść mogę dopiero po umyciu, nakarmieniu i uśpieniu M.
Rano zrobiło się jeszcze bardziej rajsko, bo okazało się, że nasz dom otoczony jest pięknym ogrodem, gajem oliwnym; widać też z niego morze… A będąc nad morzem, jesteśmy jednocześnie w górach, Półwysep Luštica do nizinnych nie należy, prowadzące po nim drogi jak najbardziej kwalifikują się do miana górskich. Co prawda, opracowanie trasy dojazdu na nocleg zajęło nam trochę czasu (dróg tam jest sporo, drogowskazów – mało), niemniej półwysep naprawdę warto zwiedzić. Nie ma tam tłumów, w przeciwieństwie do oblężonego Herceg Novi czy Budvy, może ze względu na brak (prawie) lokali rozrywkowych oraz stan dróg. Wypoczywają tu przede wszystkim Czarnogórcy i Serbowie, a niezatłoczone (choć kamieniste) małe plaże mają niepowtarzalny urok.
Kościół w Radovići
Žanjić – plaża, w tle gdzieś piękna Błękitna Jaskinia, do której nie dotarliśmy, bo baliśmy się przewozić M. wątłą łódką
Žanjić – twierdza
Otwarte morze
W każdej miejscowości znajdziemy zabytkowy kościół i mnóstwo pięknych zakątków.
Jedną z ciekawszych miejscowości jest Rose – skupiona wokół twierdzy pamiętającej czasy panowania austro-węgierskiego. Główną uliczkę tej miejscowości stanowi chodnik, rozpięty między górskim zboczem a zatoką.
Widok w stronę Herceg Novi
Bunkier
Na Półwyspie Luštica została cząstka mojego serca. Na zawsze będę pamiętać pożegnalny wieczór o zachodzie słońca, w pięknym ogrodzie wśród oliwek, w towarzystwie moich najukochańszych najbliższych oraz naszych gościnnych gospodarzy – serdecznych ludzką niewymuszoną życzliwością.
i jak tu takich podróży nie zazdrościć ? moje oczy rozpłynęły się- zdecydowanie!
to zdecydowanie miejsce, gdzie kiedyś – jeśli los da – chciałabym wrócić…
Pięknie! 😉
Parę lat temu byliśmy w Chorwacji i Czarnogórze i na zwiedzanie Czarnogóry zostawiliśmy sobie zaledwie parę dni. Zdecydowanie ZA MAŁO! :):)
My byliśmy tydzień – na wybrzeżu i w górach – też mało 🙂