Żar się z nieba leje. W mazowieckich lasach przedburzowo grasują hordy komarów. Nooo, nieeee chceee sięęę nigdzie iść. Po prostu nigdzie i wcale. Motywacja – poniżej zera. A jednak – na spacer idziemy… Bo przecież – nie można zawieść dziecka, a M. od rana opowiada, jak to chce iść do lasu. Bez dziecka chyba byśmy zgnuśnieli w te upalne dni. I nie tylko, bo bardzo często w chwilach, gdy jesteśmy zmęczeni, gdy nam brak sił – to M. nas motywuje do spaceru czy wycieczki, a nie my ją. Tyle osób skarży się, że odkąd mają dzieci, ciężko im się gdzieś ruszyć. Czyżby nam się trafił wyjątkowy egzemplarz, czy też – wychowanie robi swoje? Zobaczymy, jak będzie z Młodszą…
Tym razem M. nas zagnała do Obór i rezerwatu Olszyny Łyczyńskie. Krótki to był spacer, bo komary atakowały zawzięcie (nb. znacie miejsce na spacer na Mazowszu – poza parkami – gdzie nie ma komarów w takiej potwornej ilości?), ale wiemy, że musimy tam wrócić. Najlepiej jesienią, gdy latające paskudztwa osłabią swoją aktywność, a liście się rozzłocą wszystkimi barwami żółci i czerwieni…
Tymczasem wczoraj mieliśmy kojącą oczy zieleń we wszystkich możliwych odcieniach i – czego nie sposób oddać na zdjęciach – wspaniałe efekty dźwiękowe w postaci śpiewu ptaków, których ostoją jest rezerwat. Taki mały wgląd w zaczarowane królestwo, w którym zza każdego drzewa może wyjrzeć krasnoludek albo zaklęta królewna…