Nie przepadam za wspomnieniem tamtego wyjazdu. Łączy się z nim zbyt wiele emocji i żalu źle podjętych decyzji. W zasadzie wolałabym, żeby wszystko poszło zupełnie inaczej… ale skoro już było, a czas nieubłaganie mija – pora spojrzeć na to z dystansu.
Weekendowy wypad w Beskid Makowski i Wyspowy miał być rozgrzewką i wstępem do dłuższego wypadu w Gorce. Rozgrzaliśmy (a raczej przegrzaliśmy) się na tyle skutecznie, że ciąg dalszy nie doszedł do skutku z powodu kontuzji… a ja miałam szczerą ochotę zrobić krzywdę za przeładowanie trasy mojemu mężowi (wówczas jeszcze nie mężowi, ba, nawet mi do głowy nie przychodziło, że on kiedykolwiek nim będzie).
Początek wyjazdu wcale nie zapowiadał późniejszego słońca. Maków Podhalański przywitał nas oberwaniem chmury, które – na szczęście dla nas – przeszło w mżawkę i mgłę na większość dnia.
Ciekawym doświadczeniem stało się więc przejście przez Koskową Górę (867 m n.p.m.), kiedy to nie widzieliśmy nic więcej niż tylko na wyciągnięcie ręki, a domy oraz krowy na pastwiskach wyłaniały się na chwilę z mgły po to, by zaraz potem zniknąć (jak parę miesięcy później szłam tamtędy ponownie, zdziwiłam się, że stamtąd są jednak widoki). Przez cały czas zzuliśmy się trochę jak w saunie – było parno i duszno, co zaowocowało burzą przy zejściu z Kotonia (857 m n.p.m.) do Zawadki.
Mokre początki
Koskowa Góra
Krowy we mgle
Burzy się…
Kotoń – krzyżówka szlaków
Na dobranoc zdobyliśmy Zembalową (859 m n.p.m.), której przynależność do pasm jest dyskusyjna (według jednych opracowań – leży w Beskidzie Makowskim, według innych – w Wyspowym; charakter ma jednak zbliżony do tego drugiego). Zwieńczenie i tak niełatwego dnia okazało się być bardzo ciężkie i na długo zapamiętałam Zembalową jako szczyt naprawdę paskudny: podchodziliśmy zmęczeni, w potwornym upale, do tego podchodziliśmy bez szlaku i początkowo obrana droga przeszła na koniec w torowanie drogi w błocie i bujnej (i kłującej) roślinności. Po zdobyciu Zembalowej stwierdziliśmy, że nie mamy sił na nic więcej i rozbiliśmy namiot w zasadzie gdziekolwiek (pamiętam wieczorne mycie w jakimś malutkim strumyczku pośród błota).
Następny dzień powitał nas słońcem i ogromnym upałem, tak więc przejście przez Szczebel (977 m n.p.m.) i Luboń Wielki (1022 m n.p.m.) było doświadczeniem bolesnym, nie tylko ze względu na duchotę, palące słońce i z lekka uciążliwy w tych warunkach charakter gór, lecz także – na kontuzję, która uniemożliwiła nam dalszą wędrówkę. Skończyliśmy więc w Rabce, jakoś letnie Gorce nie są mi pisane.
Budowa obwodnicy okrążającej Lubień – taka atrakcja nam przecięła trasę… Ale daliśmy radę.
Jaskinia na Szczeblu
Szczebel
Barwy lata…
Widoki z Lubonia Wielkiego
Trasa:
Dzień 1: Maków Podhalański – Koskowa Góra – Kotoń – Zawadka – Krzczonów – Zembalowa (38 GOT)
Dzień 2: Zembalowa – Lubień – Mały Szczebel – Szczebel – Glisne – Luboń Wielki – Rabka – Chabówka (36 GOT)
Łącznie: 74 GOT
nigdy nie włóczyliśmy się po Beskidzie Małym, a ze 3 razy przejeżdżaliśmy i przez Maków, i przez Suchą Beskidzką. A źle podjęte decyzje…no cóz, człowiek uczy się na błedach i nie ma tego złego co by ma dobre nie wyszło.
Coś o tym wiem.
taaak, ale nie lubię wypadków i kontuzji, oj, nie lubię
Beskidy potrafią dać w kość. Mnie Wyspowy kojarzy się z pewnym wypadem w góry, który ostatecznie zakończył się tygodniem w Tatrach Słowackich, ale wcześniej było przejście Wyspowego, Gorców z Rzek (zasadniczo przejście całego pasemka aż po Turbacz). Ogólnie Gorcy mam na jakiś czas dość, gdyż przeszłam je na tej trasie chyba ze 4 razy (jesienią, zimą dwa razy i latem), aczkolwiek ileś razy dały mi porządnie w kość, stąd mam z tych gór naprawdę worek wspomnień.
ja Gorce najlepiej wspominam z zimowego wyjazdu 🙂
Pomyślałam o Was przy okazji międzyblogowej zabawy „Liebster Avard”. Mam nadzieję, że ucieszysz się z nominacji
Szczegóły tu:
http://ed.bexlab.pl/blogowa-zabawa-liebster-avard/4819/
Dziękujemy, miło nam!
A ja do Gorców mam sentyment… zarówno latem z noclegiem pod namiotem jak i zimą …. a wtedy jeszcze nawet nie przypuszczałam, że będę mieszkała tak blisko ich …
zazdroszczę Ci, Twoje okolice to najukochańsze okolice mojego dzieciństwa i wiążą się z nimi przepiękne wspomnienia.
a my właśnie wróciliśmy z urlopu w Beskidach – Żywiecki i Śląski. Pogoda przy wyjściu na szlak wyjątkowo nam dopisała. Ale żeby wejść sobie na Baranią Górę musieliśmy czekać prawie tydzień, bo albo deszcz albo mgła. góry bywają baardzo kapryśne…