Pomysł zimowego wyjazdu w Bieszczady narodził się dość spontanicznie, jako “doczepienie” się do wyjazdu organizowanego przez naszą koleżankę w ramach kursu przewodnickiego (tzw. SGO). Było bardzo miło, jednak nasz rogaty indywidualizm co i rusz wyzierał – i bódł, więc choć wyjazd był zorganizowany – to akcenty własne bardzo silnie dały o sobie znać.
Zdecydowaliśmy się przyjechać dzień wcześniej i przenocować w Ustrzykach Górnych, tak więc aby dobić do grupy startującej wczesnym rankiem z przystanku autobusowego w Pszczelinach-Widełkach mieliśmy dodatkowe 7 km do przejścia. Szłoby się rewelacyjnie, gdyby nie jakiś wiejski piesek, który uparcie chciał się z nami przejść, a ponieważ wiedzieliśmy, że czeka nas długa trasa, do tego w kopnym śniegu i bez powrotu w punkt startu – zależało nam na tym, by jednak zmienił zamiar. Ufff, udało się. Dobiliśmy do reszty grupy już bez pieska.
Początek szlaku wcale nie okazał się dla nas taki banalny, jak pamiętaliśmy z warunków letnich, było dużo śniegu, a do tego stawialiśmy pierwsze kroki na rakietach – o, dla mnie to wcale nie taka łatwa sztuka! Przynajmniej na początku.
Podejście w osłonecznionym lesie upływało bardzo miło, choć mozolnie, czas też… i ani się obejrzeliśmy, zaczęło się robić późno a na zbocze wchodzić cień, o czym dobitnie przypomniały moje łatwo odmrażające się ręce. Aby im ulżyć, podkręciliśmy z Kubą tempo, rezygnując z części kursanckich “panoramek” i na grzbiet Bukowego Berda wybiliśmy się długo przed resztą grupy. Tam powitał nas iście arktyczny wiatr, czym prędzej zmieniliśmy strój na wersję “polarną” (o, jak lekko zrobiło się w plecakach!) i zaczęliśmy iść jeszcze szybciej, gdyż było zimno i coraz ciemniej.
Muszę przyznać, że przy porywistym wietrze nie czułam się w rakietach na kolejnych “kopkach” (zwłaszcza w dół) zbyt pewnie, szczególnie gdy widziałam coraz mniej, no ale ja tchórz jestem.
W międzyczasie zrobiło się ciemno i zaczął nam doskwierać brak zapomnianej mapy (chyba przez to poranne wstawanie nie sprawdziliśmy, czy mamy wszystko, co zazwyczaj zabieramy – niestety, takie chwilowe zidiocenie odbija się potem czkawką): szlak oczywisty w warunkach bezśnieżnych i dziennych, po ciemku, bez wyraźnej ścieżki, już oczywisty nie był, więc w rejonie Przełęczy Goprowskiej zaczekaliśmy na resztę grupy.
Hmmmm, dość strome zejście na rakietach to zdecydowanie nie to, co tygryski lubią najbardziej, ale nie pojechałam 😉
Przechodziliśmy tuż pod Tarnicą, pierwotnie w planach było wejście na wierzchołek, ale w warunkach kompletnego braku widoczności nie miało ono większego sensu, zwłaszcza że na szczycie byliśmy już kilkakrotnie wcześniej. Tak więc z Przełęczy pod Tarnicą zeszliśmy do Wołosatego (wreszcie przetarty odcinek szlaku!), skąd metodą kombinowaną (pieszo-samochodową) dotarliśmy z powrotem do Ustrzyk.
Była 23…
Trasa: Ustrzyki Górne – Pszczeliny-Widełki – Widełki (1016) – Widełki – Bukowe Berdo – Przeł. Goprowska – przeł. pod Tarnicą – Wołosate – Ustrzyki Górne
31 GOT
tak, takiej zimy teraz w górach brakuje. W mieście za nią nie tęsknię, natomiast w górach śnieg zawsze inaczej się odbiera (w szczególności jak się jedzie z zamiarem jeżdżenia na nartach).
też nie jestem miłośniczką zimy w mieście (zwł. korków), ale to, co jest teraz za oknem – to już mocna przesada…
ciężko jest nawet określić jakoś jednoznacznie panującą obecnie porę roku. Coś między jesienią a przedwiośniem…
w tej chwili jest u nas 5 stopni na plusie, porywisty wiatr i deszcz z czymś, co w locie przypomina śnieg, ale topi się błyskawicznie – bleeee. Wciąż liczę na lekki mrozek i lepszą zimową scenerię do spacerów. Przy tym, co jest, nawet psy nie chcą biegać na dworze…
U mnie leje i wieje i jest tak, że się odechciewa. Mieliśmy dziś zakładać skrytki w naszej okolicy, ale zrezygnowaliśmy z tego planu.
to sobie pochodziliście 🙂