Tradycje porządkują naszą rzeczywistość i sprawiają, że świat nabiera kosmicznego ładu. Czasem się nudzą, czasem je na trochę zarzucamy, kiedy jednak do nich ponownie wracamy – odzyskujemy jakby część siebie. Czasu nie zatrzymamy, jednak poprzez powtórzenie nabiera on magii.
Niegdyś Złaz Kampinoski im. A. Harskiego był naszą coroczna tradycją. Później – kręcenie się wciąż wokół Pociechy trochę nas znudziło, a poza tym – jakąś złośliwością pogody przez ostatnie lata w dniu złazu było naprawdę brzydko, a więc nie bardzo dawało się ruszyć z dzieckiem.
W tym roku nie padało, do tego – miejsce ogniska się zmieniło (Opaleń zamiast Pociechy), co wprowadziło dodatkowy element urozmaicenia. A ponieważ na Harskim ostatni raz byliśmy ze Starszą M. w brzuszku, a więc wieki temu – mimo niskich temperatur pojechaliśmy.
Rejon Polany Opaleń ma tę zaletę, że krzyżuje się tam wiele szlaków, a zatem – możliwości nie za długiego spaceru też jest wiele. My wybraliśmy się w stronę Góry Ojca – przecież wypada, by dumny Tata M&M’s-ów na niej stanął. No i znów był akcent “górski” wycieczki! Oprócz “gór”, widzieliśmy też dwa jeziorka – co prawda, w postaci zamarzniętych kałuż, ale zawsze.
Spacer miał naprawdę szybkie tempo – w ciągu niewiele ponad półtorej godziny przeszliśmy około 7 kilometrów, całość Starsza M. na własnych nóżkach. Wcześniej nigdy nie rozwijała takich prędkości, tym razem na “przyspieszenie” wpływ miał panujący mróz, do którego nie zdążyliśmy się jeszcze przyzwyczaić.
Mróz wpłynął też na to, że na ognisku byliśmy bardzo krótko, zwłaszcza że Młodsza M. miała bardzo konkretną wizję tego, co chce zjeść, nie do zrealizowania w warunkach ogniskowych. Konieczna była zatem szybka ewakuacja. Cóż, bywa i tak…
Trasa:
parking przy Polanie Opaleń – Jez. Opaleń – Michałówka – Góra Ojca – Michałówka – Polana Opaleń – parking
7,1 km
Kampinos listopadowy
Zimno wymusiło szybkie tempo
Czasem udawało mi się dogonić Starszą M…
To, co zostało z jeziora
W “tunelu”
Drugie wyschnięte jeziorko
Na Górze Ojca
Podejście – jak na górę przystało!
Starszą M. ogrzewał cieplutki płaszczyk Kanz