Zwiedzanie ogrodów późną jesienią to jednak nie jest najlepszy pomysł. Nie wiem, czemu, ale oczekiwaliśmy zobaczyć choć trochę zieleni lub przynajmniej – złotych liści. Na progu grudnia, przy mrozie? Ech, optymiści… Być może, gdybyśmy byli wieczorem, byłoby bardziej kolorowo – do 15 marca można bowiem pochodzić po Labiryncie Światła, zrobionym z różnokolorowych lampek w ogrodzie przy Oranżerii; w dzień jednak i one wyglądały równie szaro co otoczenie.
W Wilanowskim parku jednak ktoś na nas czekał. Tym kimś były ogrodowe rzeźby, tym bardziej widoczne, że ich efektu nie przytłumiała żadna feeria barw. Były one i my, i wiatr, i mróz… W takich chwilach lepiej czuje się ducha sztuki, o ile takowy w ogóle istnieje. Starsza M. twierdzi, że istnieje i że z postaciami z cokołów udało jej się porozmawiać. Faktycznie – biegała od rzeźby do rzeźby i coś im szeptała na ucho. Co odpowiedziały? Nie wiem. Starszym z pewnością mogłyby sporo opowiedzieć o paradoksach historii i dziwnych kolejach losu, które ze zrujnowanego barokowego pałacu na Dolnym Śląsku przeniosły je na Mazowsze, do dawnej siedziby królewskiej…
Ale wilanowski ogród nie był naszym jedynym celem tego dnia. Dosłownie w ostatniej chwili postanowiliśmy wykorzystać fakt, że listopad był miesiącem bezpłatnego wstępu do siedzib królewskich i wybraliśmy się do pałacu w Wilanowie. Starszą M. ciekawiło wszystko, a przede wszystkim stare wyposażenie komnat (jak można spać na tak dziwnym łóżku???). Naszą uwagę bardziej przyciągała architektura i dekoracje tej sięgającej korzeniami XVII wieku rezydencji, przy której budowie i wykończeniu, a także późniejszej przebudowie pracowały takie sławy ówczesnego świata sztuki, jak: Augustino Locci Mł., Giovanni Spazzio czy Szymon Bogumił Zug.
Spodziewaliśmy się tłumów – wszak w normalnych okolicznościach bilet sporo kosztuje, tymczasem ludzi wcale nie było wiele… Z jednej strony – fajnie, bo mogliśmy na spokojnie zwiedzać, z drugiej – trochę smutne. Sztuka już nie interesuje?
Więcej o pałacu, godzinach otwarcia i biletach tu