Wszystko zaczęło się od tego, że M. wykręciła śrubki z krzesełka. Jedną, drugą, kolejną… Uznaliśmy, że za bardzo się obluzowały (a to niestety w naszym krzesełku do karmienia się zdarza). Przykręciliśmy. Tym razem mocno. Następnego dnia po paru minutach zabawy M. przyniosła kolejny zestaw, wykręconych z kolejnych miejsc w krzesełku i stoliku. Przykręciliśmy. Mocniej. Następnego dnia… sami już wiecie, co nastąpiło.
Nasza rodzina – bliższa i dalsza – to typowy babiniec, jednak ciągoty techniczne są na porządku dziennym. Pamiętam, jak godzinami potrafiłam się bawić samochodzikami odziedziczonymi po tacie, a zestaw małego konstruktora sprawiał mi zdecydowanie więcej radości niż znienawidzone na zpt-ach szydełkowanie. Nie przeszkadzało mi to uwielbiać sukienek, zabawy lalkami i malować się po swojemu kosmetykami mamy…
Kiedy “śrubkowy problem” zamiast cichnąć – narastał, postanowiliśmy go ukierunkować i w ten oto sposób zagościły u nas klocki konstrukcyjne Pintoy (zob. tu). Pomysł zaskoczył, śrubki z krzesełka przestały znikać, a my już wiemy, kto będzie nam naprawiał samochód na wyjazdach, jak (tfu! tfu! odpukać!) coś się zepsuje…
Zestaw Pintoy to to, co pamiętam z dzieciństwa jako zestaw małego konstruktora, tyle że – dla młodszego dziecka, elementy są kolorowe, większe i drewniane, a nie metalowe.
M. odkręcać śrubki nauczyła się błyskawicznie (w zasadzie z tym radziła sobie już wcześniej, teraz tylko rozpracowała zdejmowanie nakrętek), skręcanie jej trochę czasu zajęło, ale – o dziwo – nawet rozumie, co znaczy “kręć w prawo/lewo”, choć nikt jej jakoś specjalnie tego nie uczył. Oczywiście, jej własne konstrukcje są zupełnie inne niż stworzone przez producenta propozycje zmontowanych modeli – znacznie prostsze i fantazyjne, nie przypominają niczego konkretnego, ale… są!
Gdy obserwuję, jak M. kombinuje, próbując coś po swojemu skręcić czy rozkręcić, chwilami mogłabym przysiąc, że widzę, jak główka aż dymi od wytężonej pracy; zestaw konstrukcyjny jest bowiem – oprócz tego, że świetnym ćwiczeniem sprawności manualnych, co jest oczywiste – przede wszystkim rewelacyjnym ćwiczeniem dla mózgu i wyobraźni. Nie tylko dziecka, także i dorosłego, bo i on nie będzie się nudził podczas zabawy. A tworzyć można, co tylko w duszy zagra, i według wzorca, i według własnej fantazji – elementów w zestawach (zarówno małym, jak i dużym) jest sporo, są też zróżnicowane, więc szybko się nie znudzą. M. ma bzika na punkcie zwierząt, więc oprócz łódek, dźwigów i samochodzików, budujemy zawzięcie wielbłądy, żyrafy, żółwie i węże.
Zabawka jest od 3 lat – myślę, że budować według wzoru trzylatek będzie w stanie jedynie z dużą pomocą dorosłego, zwłaszcza że – i tu jest duża słabość zestawu – propozycje złożonych modeli znajdziemy jedynie na obrazkach na opakowaniu. Niektórych naprawdę niedużych, co np. dla mnie, krótkowidza, jest dosyć uciążliwe, a niekiedy wręcz uniemożliwia dokładne odwzorowanie. Aż się prosi, by dodać małą książeczkę z instrukcją…