Świętego Mikołaja zawsze wyobrażałam sobie jako postać potężną, tajemniczą, nieuchwytną, która chyłkiem podrzuca pod choinkę prezenty, kiedy nie widzę… Trochę z tego zostało do dziś, zresztą rodzinną tradycją (tak będzie i w tym roku) jest to, że prezenty pojawiają się pod choinką nagle, akurat kiedy dzieci są w łazience czy sąsiednim pokoju i słyszą jedynie tajemniczy dzwonek do drzwi: Mikołaj jednak pozostaje tajemnicą i znika zanim zdążymy go zobaczyć; jest podróżnikiem, ciągle w drodze, w podróży przez świat ma dla nas tylko parę – jakże cennych! – sekund, ale pamięta o każdym i wie, o czym on marzy. Nigdy jakoś nie potrafiłam się przekonać do panów, którzy jedynie uzurpowali sobie jego prawa, mylili Marysię z Małgosią, kazali recytować wierszyki czy śpiewać, by otrzymać prezent, a co gorsza – kazali sobie siadać na kolanach. Stąd imprezy z Mikołajem traktowałam zawsze ze sporą dawkę rezerwy… jako swego rodzaju uzurpację. W dodatku prezenty – problem istotny, od kiedy stoję po “rodzicielskiej” stronie ogonka do Mikołaja. Mikołaj-wędrowiec przynosi zawsze to, co pasuje najbardziej do danego dziecka, Mikołaj-uzurpator zazwyczaj słodycze, z którymi nie wiem, co zrobić, bo M. jada tylko niektóre słodycze, głównie domowe oraz dobrej klasy czekoladę, i większości “dziecięcych” nie tyka… dziś więc mieliśmy “szybki telefon do Mikołaja”, by “wymienił” co nieco w paczce – na książeczki do kolorowania (tak, tak, warto mieć w domu coś na czarną godzinę!)
Do czego prowadzi ten pół-żartem, pół-serio wywód? Otóż nie będzie zdjęcia M. z dzisiejszego spotkania z Mikołajem, bo nie miała ona zbyt szczęśliwej miny i chyba też – jak mama – podejrzewała go o uzurpację… Za to parę zdjęć tego, co sprawiło jej na dzisiejszej imprezie prawdziwą frajdę – odkryła bowiem, że małe rączki + styropian + nożyczki + klej + brokat tworzą dzieła magiczne… a stworzony przez malucha układ kolorów barw i elementów jest niepowtarzalny, tchnie świeżością, której późniejszym dziełom brak; zestawieniami, które zaskakują i pozwalają spojrzeć inaczej na świat. U nas zrobione dziś przez M. ozdoby zagoszczą na choince. Może Mikołaj – wędrowiec się skusi…?
Wykonane przez M. dekoracje stanowią myślową kontynuację naszego warsztatu z grudniowego Dziecka na warsztat.
Piękne ozdoby choinkowe.Ja teżuwielbiam takie dziecięce dizeła. Razem ze swoim synkiem robimy ozdoby choinkowe. Zapraszam na mojego bloga na świąteczne wpisy 🙂
Masz niesamowity dar ubierania w slowa moich myśli 🙂
Mikołaj zdecydowanie przychodził do nas ten sam (ten prawdziwy!) – najczęściej podczas zmywania po Wigilijnej kolacji 😛
Ha! wiedziałam! 😀
do mnie w Wigilię przychodzi Aniołek. Gdy byłam mała, wraz z kuzynkami, musiałyśmy iść do innego pokoju, gdy w tym czasie salon był wietrzony. Przez otwarte okno miał wlatywać Aniołek i pozostawiać prezenty pod choinką. Towarzyszyło temu nasze nerwowe oczekiwanie na słowa “Już”, które padały z ust naszych rodziców. Według mnie każda, Bożonarodzeniowa tradycja, która wnosi w nasze życie magię, jest warta kultywowania 🙂
My w domu nigdy nie robimy ozdób, natomiast naszą rodzinną tradycją jest zbieranie bombek w różnych kształtach zwierząt, postaci świętych itp. Nasza kolekcja jest już całkiem okazała, a choinka z roku na rok się zmienia.
o widzisz! tylko brokatu nam brakowało n naszych rodzinnych bombkach ….
Oooo z Mikołajem mam podobnie, w sumie to zupełnie tak samo. Nie podoba mi się tradycja zapraszania przebierańca na święta. To chyba taki brak szacunku do dziecka, wszyscy się świetnie bawią robiąc malucha w konia, tylko nikt nie pomyśli jak to dziecko się czuje kiedy odkryje pod brodą Mikołaja ciocie Tereskę. Wesołych Świąt dziewczyny!
Piekne ozdoby. Moje dzieci w Gwiazdora wierzą. Ale z drugiej strony wiedzą, ze na ulicy mogą spotkac gwiazdora (jak to Ty nazywasz) uzurpatora, ktory rozdaje cukierki. Ale to tylko ktos przebrany za Gwiazdora. Ale ten prawdziwy Gwiazdor przyniesie preznty. Pozdrawiam i Wesolych Swiat