Bobasa już znacie z niejednej wycieczki – to ukochany (obok Pieska) towarzysz wędrówki M. O lalce Pończoszance Podróżniczce oraz o rodzinie Wełniaczków, czyli naszych próbach zmajstrowania czegoś własnoręcznie, też czytaliście. Jednak lal Małgosia ma znacznie więcej: każdą inną, każdą – z odmienną historią… Są naprawdę różne, łączy je jedno: są bardzo potrzebnym elementem rozwoju dziecka i bez nich w zabawach M. by brakowało tego magicznego „czegoś”. Dzięki lalom, opiece nad nimi, maluch uczy się okazywania czułości i troski – tak ważnych w relacjach z najbliższymi, a także dalszymi ludźmi. Ponoć w każdej dziewczynce drzemie „mała mama” (choć myślę, że są od tej zasady wyjątki) – w M. z pewnością tak! Lalami opiekuje się niezwykle troskliwie, karmi, stroi je, przytula, czyta im, dba nawet o to, by śpiący Bobas miał przy sobie smoczek i grzechotkę!
Wbrew reklamom – dzieci, przynajmniej te nieprzedszkolne jeszcze, jeszcze niepodatne na reklamę, wcale nie potrzebują lalek z najdroższych półek. Pamiętam, że w czasach wczesnej podstawówki ze łzami w oczach prosiłam o najnowszą Barbie. Kiedy jednak ją dostałam – dalej zasypiałam przytulona do starej lali uszytej przez babcię i nawet nie płakałam, gdy krzyk mody został przez mojego psa pozbawiony ręki. Ważne, żeby lala trafiała do serca, a jego wybory są przecież niezbadane. Ukochaną lalą może być i Szkaradek z kiosku za kilka złotych. M. na szczęście póki co prezentuje lepszy gust: preferuje szmacianki i lale ręcznie szyte. I dla mnie są one najpiękniejsze: mają zapach dzieciństwa i wagę włożonego w nie serca…
Żałuję, że nie mam talentu i nie potrafię szyć ubranek dla lalek, jak to artystycznie robiła moja babcia. Jak M. zechce – oczywiście będę próbować. Dreszczyku emocji przy planowaniu kreacji dla lal nie zapomniałam bowiem do dziś… towarzyszy mi zresztą stale, kiedy ubieram M. Ale dziecko to nie lalka, muszę uwzględnić jego zdanie i cieszy mnie, jak samo wybiera, co włoży na siebie – to objaw dorastania: nawet jeśli zestaw niekoniecznie zgadza się z moim gustem czy ogólnie pojmowaną harmonią kolorów. W granicach rozsądku oczywiście, negocjacje zaczynają się, jeśli M. postanowi wyjść na mróz w cienkim polarku. Drugie, jeszcze bardziej istotne kryterium, to wygoda: po domu, na wycieczce czy też od święta. O ile lalkę mogłam wbić w sztywne koronki – M. tego nie zrobię i krynoliny, futra oraz szpilki, a także co mniej wygodne – choć piękne! – ubranka zostają jedynie dla lal (znacie śliczne pajacyki dla niemowląt, w które wbicie malca wymaga wykręcania jego kończyn we wszystkie strony? Ja znam!). Moda i elegancja – modą, ale dziecko jest dzieckiem i ma się czuć w tym, co nosi, dobrze i nawet w wyjściowym stroju równie wygodnie, jak w dresiku. Zbyt dobrze pamiętam z dzieciństwa gryzące kołnierzyki i sztywne spódniczki, które, co by się nie robiło – ku rozpaczy babć i cioć się gniotły. Tym bardziej cieszy mnie, jak uda się znaleźć coś jednocześnie pięknego i wygodnego – a taka jest sukienka TUP TUP, która przed Świętami zawitała w naszym domu. Pewnie stanie się jedną z kreacji na Święta, bo jest taka elegancka, a przy tym M. może w niej wygodnie szaleć jak zawsze!
Małgosię ubrała firma
Przepięknie 😉 bardzo bajkowo
Cudne lale i piękna sukienusia:)
Lale są najróżniejsze – te “z renomą” i te najzwyklejsze 🙂
Dziecięce serduszko kocha je tak samo…
Piękne lale i pięknie Marysi w tej sukience:))))
Wikusia w wózku wozi króliki…a ukochana lala to szkarada z kiosku…fioletowo-szmatkowa….brrr
Danusiu, wróciłam z korektą…MAŁGOSIA nie Marysia…coś mi się imina pomieszały:P
spokojnie – przyzwyczaiłam się, że skoro piszę M., to może się mylić 😉 Marysia też ładne imię 😀
Ależ super lale, o oczywiście ich opiekunka też 🙂